Janusz Downhillu

Wiecie co pokochałam kolarstwo na nowo!!!… ale zacznę od początku 🙂 W czerwcu za namową kolegi Macka wybraliśmy się razem z mężem na Górę Kamieńsk koło Bełchatowa. W planach mieliśmy trenowanie zjazdów. Odkąd zapadła decyzja że tam jedziemy, chodziłam spanikowana że przecież tam jest wyciąg i trzeba tam wjechać z rowerem na kolanach!!! A ja mam obsesję na punkcie wyciągów i nawet podczas jazdy na nartach prześladuje mnie myśl że wjeżdżając wyciągiem – narty pociągną mnie w dół (chociaż jest podpórka pod nogi :P). A tym razem podpórki miało nie być, bo rower miałam trzymać na kolanach…Na miejscu, po kilku próbach na sucho tzn. siadając z rowerem na pobliskiej ławce zdecydowałam się wjechać. I wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam… dostałam przysłowiowej choroby morskiej bo wyciąg co chwila zatrzymywał się, bo przed nami wjeżdżała piesza wycieczka. Krzesełko rozbujało się, a ja myślałam ze strzelę pawia dalej niż widzę. Z trudem powstrzymałam się:P Na górze okazało się że czeka mnie jeszcze upiorny zjazd. Było dużo schodzenia. Jak już dostałam się na dół, stwierdziłam że już nie jeżdżę. Maciek pokazał mi pobliską skarpę i tam poszliśmy ćwiczyć. I wtedy coś we mnie pękło… upadł mur paniki. Wsiadłam ponownie na wyciąg, a potem pokonywałam kolejne zjazdy i padały kolejne mury strachu. To było wspaniałe uczucie 🙂 A poniżej obrazek, jak łamałam swoje bariery 😛 #JanuszDownhillu